Po raz kolejny tego wieczoru Eve spojrzała na zegarek, nakazując sobie w myślach cierpliwość. Tak jak każdego wieczoru była w pracy, w barze ,,Ronnie Scott's" i obserwowała jak kolejny członek londyńskiego gangu przekazuje prochy kolejnemu dzieciakowi, który miał nadzieję zbić fortunę na dilerce.
Widząc nowe twarze przyszłych ofiar gangu, od razu im współczuła - głupoty. Na własne życzenie chcieli zakończyć swój mary żywot, ich strata. Na świecie było za dużo idiotów, lepiej przysłużą się ludzkości ginąc. Czasami zastanawiała się nad tym czy te dzieciaki mają jakąś rodzinę, przyjaciół, plany na przyszłość, czy komuś by ich brakowało… Jednak szybko odpędziła od siebie te myśli, przypominając sobie, że nikt się nad tym nie zastanawiał zabijając jej matkę 15 lat temu.
Nie była pewna kogo chce wśród nich dostrzec. Zabójcę matki? Jej szefa? To przecież nie mogło być takie proste. A nawet gdyby odkryła kto to, co by zrobiła z tym faktem? Nie widziała. Trzy lata temu postanowiła sobie, że znajdzie tego frajera i się na nim zemści, ale nie wymyśliła jeszcze jak.
Nie mogła się doczekać końca zmiany, odliczała każdą minutę. Zostało ich dokładnie osiemdziesiąt cztery. Jedyne czego pragnęła w tamtym momencie to wrócić do domu, ułożyć się pod kołdrą i spróbować zasnąć. Była pewna, że przyśnią jej się koszmary. Ewentualnie nie zobaczy nic albo nie uśnie, ale warto próbować, prawda?
Sześćdziesiąt osiem minut. Stoliki powoli pustoszały, mogła wziąć się za sprzątanie. Zbierała puste szklanki, przecierała stoły, pytała czy klienci niczego nie chcą.
-Ja to bym Ciebie chciał ślicznotko-powiedział obrzydliwy gość koło 40, wywołując tym salwę śmiechu wśród swoich kolegów.
-A tak poza tym?-zapytała niewzruszona, często słyszała takie zaczepki w pracy.
-Może piwo, byle zimne-odpowiedział.
Dziewczyna odeszła od stolika, by odłożyć trzymaną tace i zrobić zamówienia. Zastanawiała się czy nie napluć do jednej ze szklanek, ale szef patrzył.
Czterdzieści sześć minut. Roznosiła przygotowane napoje, zostawiając sobie oblecha na koniec. Podstawiła przed nim kufel, schowała tacę pod pachę i zadowolona odwróciła się z zamiarem odejścia.
-Ej, blondi, nie skończyłem jeszcze-krzyknął za nią, uderzając ją w pośladki, czym wywołał rechot wśród towarzyszy.
Nie odpuszczę mu dzisiaj, nie ma takiej opcji, pomyślała.
Odwróciła się, wyprostowała, przełożyła tacę do prawej ręki i zamachnęła się.
-Barry, dobrze Ci radze, łapki przy sobie. Albo zabronię Ci tu przychodzić, zrozumiano?-zza lady wychylił się właściciel baru, Ronnie, niczym rycerz na białym koniu ratując damę w opałach. No może kucyku... I w zardzewiałej zbroi. Ważne było to, że tutaj to on rozkazywał i nikt nie odważył się mu sprzeciwiać.
-Dzięki, ale dawałam sobie rade-powiedziała dziewczyna, podchodząc do brodatego szefa, w koszuli w kratę.
-Właśnie widziałem. Jeszcze raz spróbuj kogoś uderzyć, a stracisz prace. Nie chcemy powtórki z ostatniego razu-powiedziawszy odszedł.
A co jeżeli ona chciała wzywania policji, przyjazdu karetki i zakrwawionej podłogi? Może tego ostatniego nie.. Ale resztę? Poza tym ostatniemu się należało. Od tygodni mówił jej obleśne ,,komplementy" i kiedy wszedł za nią do toalety musiała uderzyć go szklaną mydelniczką. To była samoobrona... Co nie znaczy, że nie przynosiła jej satysfakcji.
Trzydzieści dwie minuty. Pożegnali klientów, zaczęli sprzątać ostatnie stoliki, zmywać podłogę i odkładać alkohol na miejsce.
Trzy minuty. Eve pobiegła na zaplecze, szybko ubrała kurtkę skórzaną oraz zmieniła buty na botki i czekała.
Z jej telefonu wydobył się głośny alarm, ogłaszający wszystkim w koło, że jest 1 w nocy.
-Do jutra!-krzyknęła i nie czekając na odpowiedź wybiega, aby zdążyć na autobus. Następny mocny miała za Trzydzieści minut, więc nie mogła pozwolić mu uciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz