Zabójca strzelił do "Świra", gdy ten tylko uchylił drzwi mieszkania. Celował w głowę, trafił trzy razy. Gdy "Świr" leżał już na podłodze, oddał jeszcze dwa strzały. Też w głowę. Tak dla pewności.
Potem wszedł w głąb mieszkania. "Andzia" była w dużym pokoju. Skierował broń w jej głowę. Trafił dwukrotnie. Upadła na łóżko, twarzą do poduszki. Wtedy ponownie pociągnął za spust. Pierwsza kula przebiła plecy i utkwiła w wersalce. Druga przeszła przez potylicę i przykleiła się do rękawa bluzki.
Na stole zostały nietknięte pudełko ptasiego mleczka, niedopita cola, fanta i dwie paczki papierosów. Z kieszeni spodni "Świra" policjanci wyjęli 100 dolarów i 380 zł. W małym pokoju, w tym, w którym na co dzień spała Karina, znaleźli trzy karty do telefonów komórkowych. Leżały na regale z zabawkami i książkami.
Ale Kariny w mieszkaniu nie było.
Strzykawki i odór moczu
Marcin, mąż "Andzi", lokal na parterze kamienicy przy ul. Dąbrowskiego dostał po rodzicach. Półtora roku przed śmiercią "Andzia" wyrzuciła go do piwnicy. Był uzależniony od heroiny. To, że ćpał, aż tak jej nie przeszkadzało, ale nie chciała, by znowu ją okradł i podbierał jej narkotyki. Poza tym w jej życiu akurat pojawił się "Świr".
"Andzia" miała 20 lat, gdy urodziła się Karina, Marcin był od niej o cztery lata starszy, miał już córkę z innego związku. Sąsiedzi z kamienicy nie mieli z nimi łatwego życia. Lokal na parterze nazywali "pijacką meliną, do której ściąga miejscowy margines". "Andzia" ciągle robiła imprezy. Latem w ogródku przed kamienicą wystawiała grilla. Sąsiedzi skarżyli się do spółdzielni na głośną muzykę (głównie zespół Ich Troje, ale nie tylko), libacje i pijackie awantury "z użyciem najordynarniejszych przekleństw".
Marcin zaczepiał sąsiadów i sępił pieniądze na narkotyki. Do piwnicy spraszał innych narkomanów. Na klatce schodowej walały się strzykawki i pety, cuchnęło moczem.
Pierwszy dzień świąt spędził w piwnicy z kolegą. Następnego dnia pojechał na dworzec kupić narkotyki, potem do noclegowni (nie było wolnych miejsc), aż wreszcie na detoks do szpitala psychiatrycznego. Tam znaleźli go policjanci. Powiedział im, że żonę i córkę po raz ostatni widział dzień przed Wigilią. To od nich dowiedział się o śmierci "Andzi" i zaginięciu córki. - Nie mam pojęcia, gdzie może być Karina - zapewnił.
Wyżej w hierarchii gangu
"Świr" trzy dni przed śmiercią wyszedł z aresztu, gdzie siedział za podejrzenie o rozbój. Najpierw przyszedł do mieszkania Justyny, z którą przez lata byli parą i mieli córkę. W Wigilię po południu wyszedł z domu. - Idę po prezenty - oświadczył. Dwa dni później zadzwonił: - Przepraszam, że nie wróciłem, ale muszę jeszcze coś załatwić.
Z kim się spotykał? Tego Justyna nie wiedziała, nie wtajemniczał jej w swoje sprawy. Wiedziała tylko o "Andzi".
Matka "Świra" wiedziała o nim jeszcze mniej. Nie miała pojęcia, że jej 29-letni syn pnie się w hierarchii gangu mokotowskiego. - Z tego, co wiem, Piotrek pracował w solarium - powiedziała policjantom. - Często wyjeżdżał do pracy za granicę. Ostatnio, czyli w sierpniu [a więc wtedy, gdy siedział za kratami - przyp. red.], dzwonił do mnie z Amsterdamu - zapewniała. O jego śmierci dowiedziała się z gazet. Była autentycznie zszokowana, gdy policjanci opowiedzieli jej, kim w rzeczywistości był jej syn. - Chyba mówicie o jakiejś innej osobie - wydusiła. Nie wiedziała nawet, że kilka lat temu urodziła się jej wnuczka.

Tak wyglądała Karina w momencie zaginięcia

Tak mogła wyglądać według policji w 2013 roku po zastosowaniu progresji wiekowej
Dziewczynka chodziła do jednej klasy z Kariną. Do tej samej klasy chodziła też Karolina, córka "Świętego", czyli Rafała Mikołajczyka. "Święty" też był uzależniony od heroiny. Mieszkał z matką, to ona wychowywała małą Karolinę, bo "Święty" zajęty był głównie organizowaniem sobie towaru. Biologiczna matka dziecka, Agnieszka, nie zajmowała się córką z tego samego powodu. Rafał od lat przyjaźnił się z "Andzią". Był chrzestnym Kariny, a "Andzia" była chrzestną Karoliny. Karina często zostawała na noc w mieszkaniu "Świętego".
Na mieście głośno się mówiło, że "Andzia" i "Świr" czują się coraz mocniejsi i chcą przejąć handel prochami na Mokotowie. Ona miała pod sobą kilkunastu dilerów, on zapewniał jej ochronę. Jednym z jej dilerów był "Święty". Zarabiał w ten sposób na narkotyki dla siebie.
Walka o rynek heroiny
Według policji Anna Surmacz, ps. "Andzia", i Piotr Sztucki, ps. "Świr", zostali zamordowani w drugi dzień świąt, 26 grudnia 2002 r. Tego dnia wieczorem jedna z sąsiadek słyszała odgłosy dochodzące z mieszkania na parterze. To mogły być odgłosy wystrzałów, choć z broni, do której był przykręcony tłumik. To by tłumaczyło, dlaczego żadnych hałasów nie słyszał nikt z kilkudziesięciu mieszkań w kamienicy. Przez następnych pięć dni, czyli aż do sylwestra, kiedy siostra "Andzi" odkryła zbrodnię, z mieszkania dochodziło już tylko ujadanie Kiary, psa rasy amstaff.
Policjanci nie mieli żadnych wątpliwości: - To była typowa gangsterska egzekucja.
Potem wszedł w głąb mieszkania. "Andzia" była w dużym pokoju. Skierował broń w jej głowę. Trafił dwukrotnie. Upadła na łóżko, twarzą do poduszki. Wtedy ponownie pociągnął za spust. Pierwsza kula przebiła plecy i utkwiła w wersalce. Druga przeszła przez potylicę i przykleiła się do rękawa bluzki.
Na stole zostały nietknięte pudełko ptasiego mleczka, niedopita cola, fanta i dwie paczki papierosów. Z kieszeni spodni "Świra" policjanci wyjęli 100 dolarów i 380 zł. W małym pokoju, w tym, w którym na co dzień spała Karina, znaleźli trzy karty do telefonów komórkowych. Leżały na regale z zabawkami i książkami.
Ale Kariny w mieszkaniu nie było.
Strzykawki i odór moczu
Marcin, mąż "Andzi", lokal na parterze kamienicy przy ul. Dąbrowskiego dostał po rodzicach. Półtora roku przed śmiercią "Andzia" wyrzuciła go do piwnicy. Był uzależniony od heroiny. To, że ćpał, aż tak jej nie przeszkadzało, ale nie chciała, by znowu ją okradł i podbierał jej narkotyki. Poza tym w jej życiu akurat pojawił się "Świr".
"Andzia" miała 20 lat, gdy urodziła się Karina, Marcin był od niej o cztery lata starszy, miał już córkę z innego związku. Sąsiedzi z kamienicy nie mieli z nimi łatwego życia. Lokal na parterze nazywali "pijacką meliną, do której ściąga miejscowy margines". "Andzia" ciągle robiła imprezy. Latem w ogródku przed kamienicą wystawiała grilla. Sąsiedzi skarżyli się do spółdzielni na głośną muzykę (głównie zespół Ich Troje, ale nie tylko), libacje i pijackie awantury "z użyciem najordynarniejszych przekleństw".
Marcin zaczepiał sąsiadów i sępił pieniądze na narkotyki. Do piwnicy spraszał innych narkomanów. Na klatce schodowej walały się strzykawki i pety, cuchnęło moczem.
Pierwszy dzień świąt spędził w piwnicy z kolegą. Następnego dnia pojechał na dworzec kupić narkotyki, potem do noclegowni (nie było wolnych miejsc), aż wreszcie na detoks do szpitala psychiatrycznego. Tam znaleźli go policjanci. Powiedział im, że żonę i córkę po raz ostatni widział dzień przed Wigilią. To od nich dowiedział się o śmierci "Andzi" i zaginięciu córki. - Nie mam pojęcia, gdzie może być Karina - zapewnił.
Wyżej w hierarchii gangu
"Świr" trzy dni przed śmiercią wyszedł z aresztu, gdzie siedział za podejrzenie o rozbój. Najpierw przyszedł do mieszkania Justyny, z którą przez lata byli parą i mieli córkę. W Wigilię po południu wyszedł z domu. - Idę po prezenty - oświadczył. Dwa dni później zadzwonił: - Przepraszam, że nie wróciłem, ale muszę jeszcze coś załatwić.
Z kim się spotykał? Tego Justyna nie wiedziała, nie wtajemniczał jej w swoje sprawy. Wiedziała tylko o "Andzi".
Matka "Świra" wiedziała o nim jeszcze mniej. Nie miała pojęcia, że jej 29-letni syn pnie się w hierarchii gangu mokotowskiego. - Z tego, co wiem, Piotrek pracował w solarium - powiedziała policjantom. - Często wyjeżdżał do pracy za granicę. Ostatnio, czyli w sierpniu [a więc wtedy, gdy siedział za kratami - przyp. red.], dzwonił do mnie z Amsterdamu - zapewniała. O jego śmierci dowiedziała się z gazet. Była autentycznie zszokowana, gdy policjanci opowiedzieli jej, kim w rzeczywistości był jej syn. - Chyba mówicie o jakiejś innej osobie - wydusiła. Nie wiedziała nawet, że kilka lat temu urodziła się jej wnuczka.
Tak wyglądała Karina w momencie zaginięcia
Tak mogła wyglądać według policji w 2013 roku po zastosowaniu progresji wiekowej
Dziewczynka chodziła do jednej klasy z Kariną. Do tej samej klasy chodziła też Karolina, córka "Świętego", czyli Rafała Mikołajczyka. "Święty" też był uzależniony od heroiny. Mieszkał z matką, to ona wychowywała małą Karolinę, bo "Święty" zajęty był głównie organizowaniem sobie towaru. Biologiczna matka dziecka, Agnieszka, nie zajmowała się córką z tego samego powodu. Rafał od lat przyjaźnił się z "Andzią". Był chrzestnym Kariny, a "Andzia" była chrzestną Karoliny. Karina często zostawała na noc w mieszkaniu "Świętego".
Na mieście głośno się mówiło, że "Andzia" i "Świr" czują się coraz mocniejsi i chcą przejąć handel prochami na Mokotowie. Ona miała pod sobą kilkunastu dilerów, on zapewniał jej ochronę. Jednym z jej dilerów był "Święty". Zarabiał w ten sposób na narkotyki dla siebie.
Walka o rynek heroiny
Według policji Anna Surmacz, ps. "Andzia", i Piotr Sztucki, ps. "Świr", zostali zamordowani w drugi dzień świąt, 26 grudnia 2002 r. Tego dnia wieczorem jedna z sąsiadek słyszała odgłosy dochodzące z mieszkania na parterze. To mogły być odgłosy wystrzałów, choć z broni, do której był przykręcony tłumik. To by tłumaczyło, dlaczego żadnych hałasów nie słyszał nikt z kilkudziesięciu mieszkań w kamienicy. Przez następnych pięć dni, czyli aż do sylwestra, kiedy siostra "Andzi" odkryła zbrodnię, z mieszkania dochodziło już tylko ujadanie Kiary, psa rasy amstaff.
Policjanci nie mieli żadnych wątpliwości: - To była typowa gangsterska egzekucja.
Niejasny pozostawał jedynie motyw.
Czy to "Andzia" naraziła się grupie mokotowskiej, a "Świr" zginął niejako przez przypadek? Za bardzo rozpychała się wśród handlarzy heroiną? A może nie rozliczyła się z narkotyków i nie chciała oddać długów?
A może było odwrotnie? Może to jednak "Świr" był celem?
Policyjni informatorzy donosili: Górny Mokotów to teren Leszka S., ps. "Gruby", który jest wściekły, że "Andzia" nie chce mu odpalać doli ze sprzedanych narkotyków. Mówili też: "Andzia" była kiedyś z Oskarem Z., ps. "Oskar", ale on poszedł siedzieć. Oskar jest chorobliwie zazdrosny. Po wyjściu chciał wrócić do "Andzi", ale ta wybrała "Świra". Więc może jednak zemsta z powodów osobistych?
Oskar Z. już wtedy był uważany za ważną postać gangu mokotowskiego. Ale głośno zrobiło się o nim dopiero po kilku latach, gdy wraz z kilkunastoma innymi osobami zasiadł na ławie oskarżonych w procesie tzw. gangu obcinaczy palców. Przed dekadą to była najbardziej brutalna, ale i najlepiej zorganizowana grupa zajmująca się porwaniami dla okupu.
Jest lekki przypał
Zabójstwo przy Dąbrowskiego odkryła siostra "Andzi". Przyszła do mieszkania w sylwestra, bo nie mogła się dodzwonić. Zaniepokoiła ją też rozmowa z koleżanką. Dowiedziała się od niej, że "Święty" dzwonił do "Andzi", ale telefon odebrała Karina. Potem "Święty" powiedział swojej dziewczynie, że musi pojechać coś załatwić. Od tej pory już się nie odezwał.
Ponoć miał przy sobie 1 tys. zł, bo miał się rozliczyć z "Andzią". Dziewczyna czekała na niego, liczyła, że wróci z narkotykami. Mniej więcej w tym samym czasie do "Świętego" zadzwonił "Cudak", jeden z kolegów, też narkoman. Potrzebował heroiny. - Będę, ale to chwilę potrwa, jest lekki przypał - powiedział "Święty" i się rozłączył. To wszystko działo się 27 grudnia, czyli dzień po tym, jak "Andzia" i "Świr" zostali zamordowani. Od tego dnia 27-letni Rafał Mikołajczyk, ps. "Święty", i siedmioletnia Karina Surmacz, jego chrześnica, figurują w rejestrze osób zaginionych.
Policja prześledziła billingi telefonów osób, które mogły mieć związek ze sprawą. I ustaliła, że z komórką "Andzi" już po jej śmierci ktoś się łączył i przeprowadził trzy kilkudziesięciosekundowe rozmowy. Tym kimś był Marcin S., ps. "Mołek", dobry znajomy "Andzi", który - jak zgodnie twierdzili policyjni informatorzy dostarczał "Andzi" narkotyki.
O nim też będzie głośno po latach. Najpierw był jednym z podejrzanych w gangu obcinaczy palców, a teraz jest oskarżony o udział w napadzie na konwój w Wólce Kosowskiej, gdzie bandyci zrabowali ponad 4 mln zł. Strzelać do konwojentów miał właśnie "Mołek".
Nie pamiętam, piłem
Skoro "Mołek" dzwonił na komórkę "Andzi" po jej zabójstwie, to może ma coś wspólnego ze zbrodnią? Albo chociaż coś o niej wie?
- "Andzię" poznałem przez "Świra". Jeśli ją spotykałem, to tylko wtedy, kiedy umawiałem się z nim - powiedział policjantom. - Drugi dzień świąt spędziłem z rodziną. Odwiozłem do domu ciotkę, a potem pojechałem do mojej dziewczyny. Wieczorem spotkałem się z jakimiś moimi kolegami, piliśmy alkohol do późnej nocy i urwał mi się film. Piłem z Darkiem, którego znam z widzenia. Nie wiem, jak ma na nazwisko ani gdzie mieszka - stwierdził. - Następnego dnia też piłem.
"Mołek" przyznał, że dzwonił na numer "Andzi", bo chciał się skontaktować ze "Świrem". Mieli razem iść do jakiegoś adwokata. Nie mógł się jednak dodzwonić. Na temat zabójstwa nic nie wie.
A Oskar?
- Z "Andzią" łączyły mnie wyłącznie stosunki koleżeńskie. Wiem, że chodzi plotka, że z nią żyłem, ale to bzdura - zeznał. Potwierdził, że zna się ze "Świrem" od 12 lat, często pomagał mu, gdy ten miał kłopoty z prawem. Odwiedzał go w areszcie, a po wyjściu pomagał mu finansowo, by mógł stanąć na nogi. - O śmierci "Świra" i "Andzi" dowiedziałem się z mediów. Nie mam z tym nic wspólnego i nic na ten temat nie wiem - stwierdził.
Nawet jeśli policja mu nie uwierzyła, to niewiele mogła zrobić. Opowieści policyjnych informatorów to za mało, by oskarżyć kogoś o zabójstwo. Na miejscu zbrodni nie zostały żadne ślady, które można by dopasować do konkretnego człowieka. Było tylko kilka żółtych łusek po pociskach kalibru 9 mm, wystrzelonych z pistoletu CZ. Z badań balistycznych wynika, że nigdy wcześniej ani nigdy później ta broń nie była użyta do popełnienia przestępstwa na terenie Polski.
Widziałem ją w tramwaju
Policja z każdym miesiącem coraz rozpaczliwiej szukała Kariny. Przetrząśnięto dom niemal każdej osoby, która była związana ze środowiskiem mokotowskich dilerów i narkomanów. Przesłuchano kilkadziesiąt osób, łącznie ze stolarzem, który kładł boazerię w mieszkaniu przy ul. Dąbrowskiego. Sprawdzano noclegownie dla bezdomnych, ale też agencje towarzyskie. Policjanci cały czas liczyli na to, że Karina jest gdzieś przetrzymywana.
Czy to "Andzia" naraziła się grupie mokotowskiej, a "Świr" zginął niejako przez przypadek? Za bardzo rozpychała się wśród handlarzy heroiną? A może nie rozliczyła się z narkotyków i nie chciała oddać długów?
A może było odwrotnie? Może to jednak "Świr" był celem?
Policyjni informatorzy donosili: Górny Mokotów to teren Leszka S., ps. "Gruby", który jest wściekły, że "Andzia" nie chce mu odpalać doli ze sprzedanych narkotyków. Mówili też: "Andzia" była kiedyś z Oskarem Z., ps. "Oskar", ale on poszedł siedzieć. Oskar jest chorobliwie zazdrosny. Po wyjściu chciał wrócić do "Andzi", ale ta wybrała "Świra". Więc może jednak zemsta z powodów osobistych?
Oskar Z. już wtedy był uważany za ważną postać gangu mokotowskiego. Ale głośno zrobiło się o nim dopiero po kilku latach, gdy wraz z kilkunastoma innymi osobami zasiadł na ławie oskarżonych w procesie tzw. gangu obcinaczy palców. Przed dekadą to była najbardziej brutalna, ale i najlepiej zorganizowana grupa zajmująca się porwaniami dla okupu.
Jest lekki przypał
Zabójstwo przy Dąbrowskiego odkryła siostra "Andzi". Przyszła do mieszkania w sylwestra, bo nie mogła się dodzwonić. Zaniepokoiła ją też rozmowa z koleżanką. Dowiedziała się od niej, że "Święty" dzwonił do "Andzi", ale telefon odebrała Karina. Potem "Święty" powiedział swojej dziewczynie, że musi pojechać coś załatwić. Od tej pory już się nie odezwał.
Ponoć miał przy sobie 1 tys. zł, bo miał się rozliczyć z "Andzią". Dziewczyna czekała na niego, liczyła, że wróci z narkotykami. Mniej więcej w tym samym czasie do "Świętego" zadzwonił "Cudak", jeden z kolegów, też narkoman. Potrzebował heroiny. - Będę, ale to chwilę potrwa, jest lekki przypał - powiedział "Święty" i się rozłączył. To wszystko działo się 27 grudnia, czyli dzień po tym, jak "Andzia" i "Świr" zostali zamordowani. Od tego dnia 27-letni Rafał Mikołajczyk, ps. "Święty", i siedmioletnia Karina Surmacz, jego chrześnica, figurują w rejestrze osób zaginionych.
Policja prześledziła billingi telefonów osób, które mogły mieć związek ze sprawą. I ustaliła, że z komórką "Andzi" już po jej śmierci ktoś się łączył i przeprowadził trzy kilkudziesięciosekundowe rozmowy. Tym kimś był Marcin S., ps. "Mołek", dobry znajomy "Andzi", który - jak zgodnie twierdzili policyjni informatorzy dostarczał "Andzi" narkotyki.
O nim też będzie głośno po latach. Najpierw był jednym z podejrzanych w gangu obcinaczy palców, a teraz jest oskarżony o udział w napadzie na konwój w Wólce Kosowskiej, gdzie bandyci zrabowali ponad 4 mln zł. Strzelać do konwojentów miał właśnie "Mołek".
Nie pamiętam, piłem
Skoro "Mołek" dzwonił na komórkę "Andzi" po jej zabójstwie, to może ma coś wspólnego ze zbrodnią? Albo chociaż coś o niej wie?
- "Andzię" poznałem przez "Świra". Jeśli ją spotykałem, to tylko wtedy, kiedy umawiałem się z nim - powiedział policjantom. - Drugi dzień świąt spędziłem z rodziną. Odwiozłem do domu ciotkę, a potem pojechałem do mojej dziewczyny. Wieczorem spotkałem się z jakimiś moimi kolegami, piliśmy alkohol do późnej nocy i urwał mi się film. Piłem z Darkiem, którego znam z widzenia. Nie wiem, jak ma na nazwisko ani gdzie mieszka - stwierdził. - Następnego dnia też piłem.
"Mołek" przyznał, że dzwonił na numer "Andzi", bo chciał się skontaktować ze "Świrem". Mieli razem iść do jakiegoś adwokata. Nie mógł się jednak dodzwonić. Na temat zabójstwa nic nie wie.
A Oskar?
- Z "Andzią" łączyły mnie wyłącznie stosunki koleżeńskie. Wiem, że chodzi plotka, że z nią żyłem, ale to bzdura - zeznał. Potwierdził, że zna się ze "Świrem" od 12 lat, często pomagał mu, gdy ten miał kłopoty z prawem. Odwiedzał go w areszcie, a po wyjściu pomagał mu finansowo, by mógł stanąć na nogi. - O śmierci "Świra" i "Andzi" dowiedziałem się z mediów. Nie mam z tym nic wspólnego i nic na ten temat nie wiem - stwierdził.
Nawet jeśli policja mu nie uwierzyła, to niewiele mogła zrobić. Opowieści policyjnych informatorów to za mało, by oskarżyć kogoś o zabójstwo. Na miejscu zbrodni nie zostały żadne ślady, które można by dopasować do konkretnego człowieka. Było tylko kilka żółtych łusek po pociskach kalibru 9 mm, wystrzelonych z pistoletu CZ. Z badań balistycznych wynika, że nigdy wcześniej ani nigdy później ta broń nie była użyta do popełnienia przestępstwa na terenie Polski.
Widziałem ją w tramwaju
Policja z każdym miesiącem coraz rozpaczliwiej szukała Kariny. Przetrząśnięto dom niemal każdej osoby, która była związana ze środowiskiem mokotowskich dilerów i narkomanów. Przesłuchano kilkadziesiąt osób, łącznie ze stolarzem, który kładł boazerię w mieszkaniu przy ul. Dąbrowskiego. Sprawdzano noclegownie dla bezdomnych, ale też agencje towarzyskie. Policjanci cały czas liczyli na to, że Karina jest gdzieś przetrzymywana.
[Blisko dwa tygodnie po zabójstwie siostra "Andzi" odebrała telefon. - Jeśli szukasz "Świętego", to był widziany na Grochowie, koło Uniwersamu. Najprawdopodobniej ma Karinę - powiedział anonimowy rozmówca i rozłączył się.
Inny członek rodziny twierdził, że widział Karinę w tramwaju linii 4 jadącym w stronę Wyścigów. - Jestem na 100 proc. pewien, że to była ona - zarzekał się. Nie zdążył jednak wsiąść do tego tramwaju. Zadzwonił do szwagra, dogonili tramwaj przy parku Dreszera, Kariny już w nim nie było.
Myślę, że Rafał nie żyje
Jeśli Karina żyje, to jest już dorosłą kobietą. Ma 20 lat.
To, co mogło się z nią stać po zabójstwie w kamienicy przy ul. Dąbrowskiego, jest największą zagadką w tej historii. Jedna z hipotez jest taka: Karina była świadkiem zbrodni, ale zabójca jej nie zauważył. Spędziła noc z martwą matką i "wujkiem", a następnego dnia odebrała telefon od "Świętego" (a może zadzwoniła do niego sama?), który wyprowadził ją z mieszkania.
Ale co dalej? Czy "Święty" wywiózł Karinę z miasta i zorganizował jej nowe życie? Policjanci uważają, że to wątpliwe. Heroinista, który musi codziennie zapewnić sobie działkę narkotyku, nie dałby rady tego zrobić. Organizacyjnie i przede wszystkim finansowo. Czyżby więc zrobił Karinie krzywdę? To też mało prawdopodobne. Nie ten typ człowieka. - Myślę, że Rafał nie żyje. Gdyby żył, na pewno przysłałby prezent córce na Dzień Dziecka. On kochał dzieci - powiedziała policjantom jego była dziewczyna.
Bardziej prawdopodobne jest więc to, że jeśli zabrał Karinę z mieszkania przy ul. Dąbrowskiego, to zwrócił się o pomoc do kogoś, kogo znał. Nieświadomie mógł poprosić o pomoc zabójcę "Andzi" i "Świra" lub jego wspólników.
Zdaniem policji to ludzie, dla których nie ma większej różnicy, czy strzelają do psa, czy do dziecka.
Karina ma ciemne oczy, ciemne włosy i bladą cerę. Ma widoczne braki w uzębieniu. W dniu zaginięcia ubrana była w czarną kurtkę pikowaną, granatowe dżinsy, czerwoną czapkę i czarne kozaki.
Inny członek rodziny twierdził, że widział Karinę w tramwaju linii 4 jadącym w stronę Wyścigów. - Jestem na 100 proc. pewien, że to była ona - zarzekał się. Nie zdążył jednak wsiąść do tego tramwaju. Zadzwonił do szwagra, dogonili tramwaj przy parku Dreszera, Kariny już w nim nie było.
Myślę, że Rafał nie żyje
Jeśli Karina żyje, to jest już dorosłą kobietą. Ma 20 lat.
To, co mogło się z nią stać po zabójstwie w kamienicy przy ul. Dąbrowskiego, jest największą zagadką w tej historii. Jedna z hipotez jest taka: Karina była świadkiem zbrodni, ale zabójca jej nie zauważył. Spędziła noc z martwą matką i "wujkiem", a następnego dnia odebrała telefon od "Świętego" (a może zadzwoniła do niego sama?), który wyprowadził ją z mieszkania.
Ale co dalej? Czy "Święty" wywiózł Karinę z miasta i zorganizował jej nowe życie? Policjanci uważają, że to wątpliwe. Heroinista, który musi codziennie zapewnić sobie działkę narkotyku, nie dałby rady tego zrobić. Organizacyjnie i przede wszystkim finansowo. Czyżby więc zrobił Karinie krzywdę? To też mało prawdopodobne. Nie ten typ człowieka. - Myślę, że Rafał nie żyje. Gdyby żył, na pewno przysłałby prezent córce na Dzień Dziecka. On kochał dzieci - powiedziała policjantom jego była dziewczyna.
Bardziej prawdopodobne jest więc to, że jeśli zabrał Karinę z mieszkania przy ul. Dąbrowskiego, to zwrócił się o pomoc do kogoś, kogo znał. Nieświadomie mógł poprosić o pomoc zabójcę "Andzi" i "Świra" lub jego wspólników.
Zdaniem policji to ludzie, dla których nie ma większej różnicy, czy strzelają do psa, czy do dziecka.
Karina ma ciemne oczy, ciemne włosy i bladą cerę. Ma widoczne braki w uzębieniu. W dniu zaginięcia ubrana była w czarną kurtkę pikowaną, granatowe dżinsy, czerwoną czapkę i czarne kozaki.